/581/ Kiedy minęła północ


Jak często można zadawać pytania o to dokąd zmierzam? Pewnie często bo wciąż je zadaję. I choć dzień był powiedzmy szalony – lans całkowity, gadania mnóstwo, niepohamowane żarty i ogólnie wszystko cool, to jednak wieczorem przychodzi to pytanie – dokąd?.  
Nadal nie znam odpowiedzi. Chwilami mam wrażenie, że szamoczę się w tym życiu szukając jakiegoś szczęścia. No właśnie – jakiegoś. Czasem gdy chcę zrobić krok po chwili namysłu cofam się, innym razem robię tychże kroków zbyt wiele.
Nawet nie zauważyłem kiedy minęła północ.



/580/ Poniedziałkowa głupawka

Ktoś to kiedyś podesłał, podesłał mi tego link (nie pamiętam kto), a że dziś z rana samego jakaś lekka głupawka mnie się czepia to go i zamieszczam. Niech się wiosenne uśmiechy pojawiają na twarzach Waszych. A co : ). 


/579/ Syn Słońca czy Książę Nocy?


Jasno jest za oknem, aż mi jakoś tak dziwnie. Chyba przyzwyczaiłem się do dłuższych wieczorów, a już na pewno do zmroku. Czyżby jednak nie Syn Słońca a Książę Nocy? Jakoś nie mogę się zdecydować. W dłuższej perspektywie wybieram jednak dzień bo na noc zawsze czas się znajdzie.
Teraz wypadałoby tylko gdzieś wybyć co by nie spędzać tego pięknego popołudnia w domu. Pytanie tylko gdzie, dokąd skierować swe kroki, tak by być zadowolonym. Odwiedzić kogoś czy po prostu sobie połazić. Hm – sęk w tym, że tu za bardzo nie ma gdzie łazić. To może samochód zatankuję – też zawsze jakaś rozrywka.


/578/ Yyy to znaczy jestem

Pogoda w żadnym stopniu nie nastraja mnie optymistycznie. Choć przyznaję kilka chwil temu wróciłem z dworu i widać było nawet gwiazd masę całą. Nie przyklejałem dziś plastra niesiony planami wypadu z Rzymianinem na basen. Okazało się, że i plastra i basenu nie było. Hm. Skutek był taki, że ciut rozdrażniony chodziłem, czego ofiarą padł Janowic, bo na niego nakrzyczałem. Miał problem bo nie mógł zrozumieć, no cóż to nie był mój problem. A że sam mam nastroje różnakie to nie wymagam, by ktoś, a zwłaszcza on mnie rozumiał. Bo on się spodziewał i myślał. Noch noch noch. Ćwiczę asertywność heh i się buntuję co i rusz. 



Dzień cały przewaliłem kręcąc się, próbując zasnąć, grając, w końcu nie robiąc nic poza wysączeniem trzech szklaneczek wina. Ale teraz już jest mi dobrze. Pewnie te gwiazdy na niebie przywracają mnie do funkcjonowania, bo już tak lekko po południu to miałem wrażenie, że ktoś w przedziwny sposób zaaplikował mi jakieś narkotyki. Nie byłem bowiem pewien czy ja stojący przy schodach to jeszcze ja, czy może ja w obcym organizmie, ewentualnie jakaś inna jednostka tudzież byt mniej niż bardziej określony. Dziwne to było odczucie i wręcz poręczy łapać się chciałem by nie upaść powodowany odkryciem, że i tak poza ciałem się lekko unoszę. Pragnę nadmienić także że nie byłem i nie jestem pijany. Głodny także nie jestem, bo przecież pożarłem marchewkę a i nawet jakiegoś kurczaka – to znaczy fragment nogi jego.
Pozdrowienia dla Yomosy i Tahoe.
Hekate – nadajesz się powiem to raz jeszcze i doskonale o tym wiesz.
Max – wcale leniwy nie jestem, ja tylko mam odmienne stany świadomości, haha.
Zapomniałbym – Lex po zajrzeniu na moje konto na nk, stwierdził, że jak bóg młody wyglądam. Ach ach, chcę jeszcze. Moja próżność urasta do rozmiarów wszechświata.

/577/ 577 577 577


O i dzielnie nawet walczyłem z kołem kilka minut. Założyłem dojazdówkę, a jutro odwiedzę wulkanizacje bo jakiś cholerny gwóźdź tudzież inny niepożądany element pozbawił powietrza oponę w samochodzie mym. I żeby nie było, że jak gej to nie potrafi koła zmienić – bo potrafi, zrobił to przed chwilą, o!.
Dziś znowu jakoś wczesno oczy mi się zamykają. Sam nie wiem czemu. 



Dziś też trzeci dzień jak nie pale, w ogóle nic a nic. Choć we wtorek Rodzicielka z Dużą przy mnie kopciły jak smoki, a później robiły to całą środę ja wytrzymałem. Mało tego. Wczoraj naszła mnie naglę chęć. Duża zawołała „STOP”, Rodzicielka zaś poczęstowała mnie. Zainstalowałem w ustach papierosa i już miałem go odpalić. Oddałem go jednak, pokonałem sam siebie w sytuacji podbramkowej. Mam nadzieję, że ten stan zwycięstwa będzie trwać. Może i chce mi się troszeczkę palić, owszem. Ale już nie ma mowy o tym, nie teraz.
Wiosna jest – chłopacy się budzą. Nawet Płomień się odezwał. Ale niespodziewanie na pierwszy plan zainteresowania wysuwa się Mac. Kto by się spodziewał. No no no.
Dajcie mi pić – wódki dajcie. Zaraz co ja plotę?
Dobra, grzecznie dobranoc mówię i jeszcze tylko zapytam: przyznać się, kto w nocy zerwał mi z ramienia plaster?


/576/ Ciut ciut


Ciut zmęczony jestem, ale zadowolony okropnie. Zabrałem Dużą i wczoraj do Pearly pojechaliśmy a dziś w świat wraz z Rodzicielką. I tu byliśmy i tam żeśmy byli. Pokazałem im trochę miejsc – moich miejsc, choć nie tłumaczyłem dlaczego są moje. Zrobiliśmy nieco zdjęć. I aż sam się dziwię, że chudo tak jakoś wyszedłem na nich. Istny szok dla mnie, ale podoba mi się. Pewnie bym na to uwagi nie zwrócił, ale Duża wyczaiła jak to jedna pani i druga i trzecia szyję wykręcały w stronę mą – haha. Reszta później bo sił mi brak już dziś a Mac dopomina się rozmowy (wow).


/575/ Z wolna, ospale

Z wolna, ospale rusza. Za oknem chmur masa cała, a nawet jakiś mróz pojawił się. Tuż obok kawuje się kawa. Siedzę. Choć może trzeba by było wstać, tymczasem siedzę i tyłka nie chce mi się ruszyć – jak zawsze kiedy z wolna, ospale rusza nowy tydzień. Jakie to jest piękne, że nic specjalnego robić dziś nie muszę. Choć skarbówkę wypadałoby odwiedzić i PIT’a zostawić. O dziwo mam troszku(ę) do zwrotu pieniążków.


Z wolna i także lekko ospale zaczyna się wiosna. Choć jej przybycie wieściłem już jakiś czas temu.

/574/ Na lekkim kacu


Trzeba to przyznać. Wczoraj upiłem się i to zdrowo. Czworo nas było, może i alkoholu specjalnie dużo nie mieliśmy, ale fakt faktem, że wszyscy byliśmy dobrze wstawieni. Po pijaku zakupiłem kurtkę wiosenną, idealnie na mnie pasującą.
Dziś o dziwo nie chorowałem. To pewnie przez to, że nie ma papierosków w mym otoczeniu. Kuracja rewelacyjna i jakże skuteczna, mam nadzieję, że podobnie i trwała będzie.
Mac wyznał wczoraj jeszcze nim zdążył też się upić (choć nie ze mną) iż ma problem co do mej osoby, bo mnie polubił. Wow wow wow. Prawdą jest, że i ja go lubię. A dziś o dziwo po raz pierwszy  zapytał kiedy następnym razem się spotkamy. Życie podpowiada, że nie bardzo prędko. Jak by nie było, on też na co dzień zamieszkuje w stolicy, jako część ludności najezdnej. Tu zaś jego rodzinne strony są.
Teraz zaś chyba oddam się w objęcia. Pozwolę się zagłaskać, otulić, pieścić. Nie będę nawet protestował przeciwko jakimś pocałunkom nieśmiałym.
Morfeuszu chodź tu.

/573/ Eh, Nemst

Nie pamiętam snów dzisiejszej nocy. Nie śnił mi się Looki, nie śnili mi się zmarli koledzy. Nie budziłem się po kilka razy w okolicach godziny drugiej, czy czwartej zlany potem. Nawet udało mi się zaspać. Pewnie dlatego, że Mac mnie przetrzymał aż do 23. Tak, w końcu poznałem go na żywo. I nawet nieco złośliwy wobec niego byłem (jak mogłem hehe) dziwiąc się na głos i mówiąc, że myślałem iż jest chudszy. Wypomina mi to.
Jean poznał adres bloga.
Gringo stał się bezrobotnym i nie prawdą jest to, że za moją sprawą, lub, że ja się do tego znacząco przyczyniłem.



Wczoraj podliczałem swoje zadłużenie całościowe. Doszedłem w końcu, że mam 5 kredytów różnych plus kredyt odnawialny plus kartę kredytową. Suma zadłużenia wynosi, niech pomyśle – hmm – cholernie dużo. Dużo za dużo. Ale do tego dochodzą jeszcze odsetki. Teraz tak sobie myślę jak mogłem pozwolić sobie na taką głupotę, by tak dać się wkręcić. Fakt, w pewnym momencie doszło do tego, że moje miesięczne dochody nie były w stanie pokryć bieżących rat i zaczęło się błędne koło połączone z zaciskaniem pętli na szyi. Plus oczywiście moje życie ponad stan, jak to się mówi.
Teoretycznie mógłbym sobie to wszystko spłacać dalej spokojnie, zgodnie z harmonogramem. Wtedy nawet tak potężna kwota nie byłaby aż tak porażająca. Teoretycznie, jednak nie praktycznie. By bowiem zrobić coś w swoim życiu, jakiś inny krok, by wprowadzić jakąś zmianę muszę mieć pełną zdolność kredytową, czyli zero długów i parę złotych na koncie.
W sierpniu Julietta powiedziała mi, że nie podoba jej się mój plan, ale jeśli za trzy lata będę tak samo mówił, to stanie za mną murem. Być może tak właśnie będzie, tyle, że nie za lat trzy a trochę mniej.
Eh, Nemst

/572/ Dex i Em – Em i Dex




Jestem poruszony, wzruszony i w ogóle. Skończyłem właśnie czytać „Jeden dzień”. Aż trudno zebrać mi jakoś więcej myśli patrząc na historię głównych bohaterów. Dostrzegłem, że jeśli się chce, nigdy nie jest za późno by zmieniać swoje życie, że nie trzeba trwać w martwym punkcie, ale można robić kolejne kroki, że życie zaskakuje ale bywa też złośliwe. Zobaczyłem, że można upadać i podnosić się, że szczęście wciąż kryć się może obok. Heh i zobaczyłem też jak przemija życie.
Książka mnie zaskoczyła. Tym bardziej, że lubię będąc w połowie zajrzeć na ostatnią stronę i coś niecoś podczytać, tym samym poznać zakończenie. Tu autorowi udało się mnie przechytrzyć. W pewnym momencie powiedziałem na głos: „CO?”.
A jednak życie jak i ta książka zaskakuje.


/571/ Zaciskanie


Od planów do czynów. Czas zacisnąć pasa. Trzeba w końcu spróbować ostatecznie pozbyć się wszystkich długów, tak by móc zrobić jakiekolwiek kroki. Widzę jedno miejsce, gdzie można szukać oszczędności. Dodatkowo kilka innych przesunięć budżetowych i będzie git.

/570/ O przetaczaniu się trzasków


Pewnie można było się tego spodziewać. Przetaczają się wojny. Coraz więcej osób kłóci się i złości. Gringo poleciał na skargę do szefowej, że chcę go zwolnić. A ja przecież nawet władzy aż takiej nie mam. Smith marzy o zwolnieniu Hamiry, zaś Rzymianin wydarł się i na Gringo i na męża Zuzy. Wspomniana zaś Zuza zdążyła zdać mi relację z całego zamieszania w dość pobieżny sposób, ale w miarę szczegółowy. Można więc by powiedzieć, że firma drży w posadach. A owe piekło rozpętało się od mojego wydarcia się na Gringo, a teraz to już tylko kolejne nieciekawe aspekty tego wszystkiego. Jednym słowem – trzeszczy. 


Rozmawiałem też dziś z Zuzą. Wspominałem jej trochę o mym życiu, o tym co było, o tym jak jest teraz. Stwierdziła, że to wszystko jest tragiczne ale i piękne zarazem. Rzekła mi, że powinienem to spisywać, bo powieść romansidłowa wyszła by poczytna. A ten blog, to niby co?, chciało by się zapytać, ale tego już nie dodałem.
Mam teraz wyjechać. Opuścić ten mój zakątek, który choć na uboczu i mały jest niczym drzwi na świat, który przenosi mnie cudownie do wielu miejsc, dalekich krajów. Opuścić nie na długo. Na dzień zaledwie. Zabiorę książkę, aparat fotograficzny, ciuchy na zmianę i pewnie pojadę. Ciekawe czy będą zabici jak wrócę. W obecnej sytuacji wszystko zdarzyć się może.


/569/ Słonko za oknem a ja bez składu buraków


Głowa mnie boli i spać mi się chce. Wszystko pewnie dlatego, że na chwilę wpadłem do mamy i zjadłem u niej jakieś kanapki zamiast codziennej porcji sałatki mej z zupą. Zdaje się, że organizm się przyzwyczaja do zdrowego jedzenia.
Dzień dziś typowo wiosenny. Chwilami bardzo ciepło, tak, że już nawet bluza przeszkadzała. Spotkanie z Mary – plotki, spotkanie znowu z byłym kierownictwem – plotki. Dziwnie czasu mi aż zabrakło.
Mamie też coś tam poopowiadałem. To znaczy próbowałem mówić. Bo kiedy zacząłem ona nagle doznała pilnej potrzeby zadzwonienia do znajomej. Oczywiście chwilę wcześniej nawijała o jakiś mało istotnych sprawach ludzi, którzy są mi totalnie obojętni. Koniec końców trochę wysłuchała – delikatny uśmiech się na twarzy jej pojawił, bardzo delikatny.
Znowu bez składu logicznego, ale jakoś zdania mi się nie kleją.
Cieszę się z Hekate :*

/568/ Wprowadzam Hamirę



Niedzielne popołudnie. Kuchnia Zuzy. Zuza w fartuszku, jej mąż za kuchennym stołem. We drzwiach Nemst i Smith – o dziwo bez żadnego alkoholu. W pobliżu kręci się też Hamira. Typowe spotkanie przyjaciół. Jakoś niedzielny czas spędzać trzeba. Lecą hasła, że Gringo powinien być zwolniony, że trzeba mu psychiatry. Nemst ze Smithem zapodają wciąż nowe teksty licytując się prawie kto powie coś głupszego. I nagle jak grom z jasnego nieba pada: „Hamira powinna trzepać gonga, lub choć za dzwonek ciągnąć”. Śmiech na sali. Ciekawe co by na to sama Hamira powiedziała?
Wieczorem Nemst z Hamirą w aucie. Toczy się rozmowa. Nemst pali. Samochód płynnie pokonuje kolejne dziurawe drogi. Przedziwni podróżnicy zajeżdżają pod  dom brata Hamiry. Nie chcą Nemsta wypuścić, kolacją straszą. Nemst ucieka – to znaczy grzecznie wymiguje się i dietą zasłania. Przecież Lex już czeka, wodę grzeje co by kawy zaparzyć.
I długa rozmowa. Ważne stwierdzenie: „moda na sukces niech się schowa”.
Miś przytulak na do widzenia – szybki miś, mały miś – bez urazy i do domu.






/567/ Niebo po burzy





Wczorajszy dzień miał zakończenie inne niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. W przypływie swej złości wysmarowałem do Lookiego na gg kilka słów, chwilami mocnych, chwilami słabych – powyrzucałem z siebie żale. Odpowiedział. Zadzwonił. Rozmawialiśmy ponad pół godziny. Tak jakbym z nim nigdy nie stracił kontaktu, tak jakbym go widział kilka dni wcześniej. Słuchałem jego głosu i miałem świeczki w oczach. Zasnąłem bardzo szybko, zupełnie spokojny, tak jakby ktoś podał mi jakieś leki usypiające, rozluźniające.
Dziś wstałem nadal spokojny. Jakiś taki wyciszony, a jednocześnie zadowolony. To jest tak jakbym przebył ocean bólu by teraz na nowo patrzeć w przyszłość, patrzeć z nadzieją. Widać bardzo potrzebowałem tego swoistego oczyszczenia, wykrzyczenia. Sans mówi, by uciąć pewne sznurki. Pewnie ma rację. Ale mądrość mądrością a życie i tak wybiera inne ścieżki.
Jedno wiem. Chcę żyć. W miarę zwyczajnie. Ale chcę wyjść z domu, nie siedzieć, nie mruczeć, nie słuchać już smętnych kawałków, które raz na jakiś czas na play liście wracają. Jednocześnie sobie coś uświadomiłem. Do trzech razy sztuka jak mówi przysłowie. I trzy razy już były.
Znowu zaczynam chcieć. Zaczynam chcieć wrócić do hiszpańskiego, zaczynam chcieć skupiać się na pracy, zaczynam chcieć żyć tu i teraz. Zaczynam znowu marzyć, a właściwie to wraca odwaga by znowu marzyć.
A Tobie Yomosa dziękuję za to, żeś mi wczoraj nie pozwolił zrobić głupoty. Jesteś wielki.

/566/


/565/ Wirus


Odzywa się chwilami taki wirus, który jednak jest w mej głowie. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że wirus ów nie powinien już był działać we mnie, a jednak. Przyczyny uaktywniania są różne – czasem jakieś słowo powiedziane lub napisane, czasem opis na gg, czasem jakieś wspomnienie. Reakcje są rożne – tak jak skomplikowany jest sam wirus. Od wybuchu złości do stanu rzewno płaczliwego. Jak powiedziałem Yomosie z czasem objawy się zmieniają. Stają się bardziej intensywne i jednocześnie mniej trwałe – szybciej mijają. Pewnie to jeszcze nie ostatni raz, pewnie powtórzy się to jeszcze po wielokroć, do czasu znalezienia szczepionki, bądź aż organizm sam wytworzy jakieś przeciwciała. Nie wiem, czas wszystko pokaże. Na razie jadę, to mnie odpręża, wyzwala. Zresztą chcę zobaczyć uśmiech, uśmiech faceta. Na żywo.

/564/ Popieprzone

Dobry dzień sobie był. Dla poprawienia humory swego fryzjera odwiedziłem, powoli już chyba mnie zapamiętuje. Pytał, czy tak jak ostatnio nożyczkami ma ciąć? A robił to dość długo, subtelnie i miło. Gęba mi się uśmiechała, radowała, promieniowała. Ale wieczorem, to znaczy teraz znów niespodziewanie dopadła mnie zazdrość psa ogrodnika, który sam nie mogąc i innym dać nie chce.
O żesz kurwa mać jebany chuj.
Musiałem sobie zakląć, lepsze to niż mówienie, żeby go szlag trafił. A to też i owszem się pomyślało przez chwilę.
I do kurwy nędzy czemu mi nie przechodzi?
Ze mną jest ok., wszystko w porządku. Chwilami mam takie napady, naprawdę tylko chwilami.
Ale wkurwia mnie, denerwuje, boli i wszystko co złe zarazem. Nie wiem. Nie potrafię tego zaakceptować, nie potrafię zrozumieć, nie dociera do mnie. Że też taki głupi jestem. Przecież wiem, jak życie wygląda, wiem, że – gówno nic nie wiem.
Kurwa kurwa kurwa kurwa.
Znowu muszę sobie pokląć, wykrzyczeć wewnętrznie.
Długo jeszcze tak będzie?
Dziś wieczorem pewnie znów będę w myślach sprowadzał wszystkie możliwe kataklizmy na jedno z polskich miast.
Wyje teraz do księżyca bo to mi pozostaje.
I jeszcze raz kurwa mać, pieprzone emocje i uczucia – popieprzone.


/563/ Szał macicy


Jakże  miło robi się gdy była szefowa na przywitanie rzuca się na szyję, podobnie jak inne koleżanki z pracy byłej. I te słowa: „wróć do nas Nemstu, wróć”. A Nemst wracać to by nawet nie chciał i zresztą nie może też. Odcięty już bowiem jest od tamtego środowiska, od tamtych spraw. Już nie żyje tym, że Cham jeden czyni wszystko przeciw Pięknej, że Tasza znów gadała miast siedzieć w papierach i kwity wypełniać, że Gruby nie może zastosować się do prywatnych zaleceń ZUS,u (który to skąd inąd pragnę przypomnieć, zadłużony jest w bankach komercyjnych, więc dłuższe jego funkcjonowanie nawet Nostradamus nie przewidział). A i żona Grubego jakże wciąż urocza i ta co była nieKopciuszkiem też rozpromieniona. Nemst więc wypił kawę, się wyobściskiwał, posłuchał, pokiwał głową, sam też coś poopowiadał, pośmiał się. Na którym korytarzu się pojawił tak zawsze słyszał wrzask radosny i łapki wyciągnięte do tulenia i policzki do całowania. Achów i ochów końca nie było. Rzec by można niekontrolowany szał macicy. To Se pogwiazdorzyłem dziś, a co – He. 


/562/ Dzień o dzień zazdrosny

Ponoć Dzień mężczyzny dziś w odróżnieniu od Dnia Chłopaka, co to we wrześniu ma wypadać. Idąc tym tropem trzeba by ustanowić Dzień Dziewczynki jeszcze, skoro tak rozbijamy się już o wiek osobników mających świętować. Jakoś w pracy mej uczczono mężczyzn we wrześniu i prezent nawet dostaliśmy od szacownych koleżanek na czele których stoi pani szefowa.
Słonko się schowało za chmurami. Choć i tak jest całkiem przyjemnie. 



Czasem jestem zazdrosny, choć ta akurat zazdrość nie powinna mieć już miejsca, nie może istnieć, nie ma prawa. A jednak jest. Nie da się tego logicznie wytłumaczyć.
Na ten temat ciekawy wpis tutaj


/561/ O ciszy przerywaniu


Konferencja z Martinem. Wspomnień kilka starych dziejów. Tamten czas nie powróci. Uświadomiłem sobie, że to przez niego pokochałem polskie morze. W tym roku z Martinem się nie spotkam, bo do Polski nie przyleci, a mnie na drugą półkulę też zebrać się będzie raczej nie możliwe.
Wczoraj w pracy odwiedził mnie Georg. Niestety w pracy o wszystkim pogadać otwarcie nie można. Mam wrażenie, że chłopak jeszcze bardziej przystojnieje, choć jak do tej pory też mu niczego nie brakowało i mógł mieć zawsze kogo chciał.
Poza tym cisza. Jakaś taka dziwna cisza. Gdyby nie słonko za oknem i mały spacer do urzędu pewnego to pewnie bym raczył doła jakiegoś złapać. To mi jednak chyba nie grozi, nie teraz, gdy resztki śniegu poddają się i ustępują.
O dziwo nie mam planów na wieczór, a może nie o dziwo. Za dużo w domu siedzę wieczorami ostatnio.


/560/ O odwiedzaniu Pearly




I jednak Janowic nie chce zniknąć. Drażnią mnie jego telefony i zapytania co robię, gdzie jadę i o której godzinie wrócę. Mam złe przeczucia co do niego jednak, hmm, sam nie wiem do końca czemu.



Ganiałem dziś po sklepach w poszukiwaniu jakiejś ładnej wiosennej kurteczki, lecz nic ciekawego nie znalazłem. Same jakieś takie byle co. Więc o ile ceny były takie na jakie się przygotowałem, o tyle wybór pozostawiał wiele do życzenia. Zakupu koniec końców nie dokonałem. Stwierdzam więc, że dla kobiet to i owszem sklepy są na każdym kroku, z wyborem ogromnym, ale żeby facet się ubrał to już trzeba się nałazić, naszukać a i tak nie jest pewne czy coś się znajdzie.
Pozwiedzałem sobie też własne rodzinne miasto, które tak fantastycznie poddawane jest kapitalnym remontom, tudzież rożnym odbudowom zburzonych za czasów zaborów zabytków.
Dziwnym trafem też w Pearly byłem i rano i teraz. He, teraz oczywiście z Niespodziewanym na kawie. O dziwo on nie ma niebieskich oczu. Wbrew teorii Marka.


/559/ O pojawianiu i znikaniu


Z samego poniedziałku już nosi mnie. Podśpiewuję sobie starą piosenkę, które słowa w kolejnej zwrotce idą jakoś tak: „bagnet mnie ukłuje śmierć mnie pocałuje”. Heh, ale to tylko oznaka dobrego humoru, pomimo tego, że na twarzy a właściwie na ustach pojawiło się coś, co mnie drażni i denerwuje. A przecież nie całowałem się na wietrze, ostatnio w ogóle się nie całowałem. 


Wczoraj odwiedzając Dużą dowiedziałem się o…, o tym, że zaginął mój Sierściuch, który to na stancji u niej pomieszkiwał. Początkowo patrzano na niego krzywo, z czasem stał się ulubieńcem detronizując pozostałe koty. Choć był najmniejszy to jednak miał najbardziej wyraźny charakterek. To on podrapał psa, pobił inne koty, grzał się przy kominku dotykając szyby i o dziwo nie parząc się. Typowy samiec alfa, choć najmłodszy. Widać miał to po ojcu przyszywanym. Z wyglądu też odbiegający od jakiejś tam normy. Po prostu śliczny, co potwierdzą ci, którzy go widzieli. Być może jeszcze Sierściuch wróci. Hmm.



/558/ Spółkowanie







Nietrudno jest zauważyć, że na dwóch blogach pojawił się ten sam tekst. Mam tu na myśli blog swój i Maxa. Wczoraj wieczorem Max stwierdził, że poczuł się jak księżniczka zamknięta w wieży więc wyszło tak, że siedliśmy i napisaliśmy wespół tekst posta i efekty tej pracy można podziwiać. Bardzo interesujący projekt, który miał w sobie połączyć w całość myśli dwóch osób. Lecz przyznać trzeba, że współpraca była na poziomie najwyższym.


Wracając jednak do świata tutejszego. Miałem dziś sen – erotyczny sen. Nie wiem skąd się w mej głowie to zrodziło (i nie mówcie mi, że są to pragnienia ukryte). Śnił mi się bowiem sex z kobietą – o matko można by wykrzyknąć. O szczegółowych pozycjach i obrazach rozpisywać się nie będę. Lecz sam fakt pojawienia takiego snu raz, że mnie rozbawił, dwa zadziwił. Oprócz piersi owej niewiasty, z którą spółkowałem zapamiętałem co w trakcie myślałem. Przedziwne i wręcz irracjonalne. Gej, który śni o seksie z kobietą. Widać mój umysł jest bardziej złożony niżeli mi się to wydawało.


/557/ (303). Na 4 ręce





Lubię patrzeć na mężczyzn. Najchętniej spoglądam im w oczy, poszukując ukradkiem ich spojrzenia. Oczy zawsze najpełniej wyrażają, to co tkwi w człowieku. (Chyba, że są skryte za słonecznymi okularami). Oczy smutne bardziej przykuwają uwagę. tym bardziej, im więcej tajemnic w sobie zdają się skrywać. Kiedy w nieosłoniętych odbija się migotliwe światło słoneczne zdają się krzyczeć wprost do mnie – zobacz ten ból. i wtedy człowiek zaczyna się zastanawiać, czy jest uprawnionym do próby dostania się do cudzego świata za oczyma skrywanego. Czy mam prawo zadać pytanie o powód bólu, czy tylko na obserwacji mam poprzestać? im dłużej patrzę, tym oczy bardziej kuszą. Mam chęć podejść, ale boję się reakcji. w końcu rezygnuję, śmiałość nie jest moją najmocniejszą stroną; poza tym nie wiem czy chciałbym by ktoś w podobnej sytuacji wypytywał i mnie; a może właśnie przypadkowa osoba, której wiem, że nigdy więcej nie spotkam, pozwoliłaby mi na odrobinę szczerości nawet przed samym sobą? Pozostaje jednak to „kuszenie”, że ten mężczyzna, który pozwala sobie na to by jego oczy pokrywały się zaszkleniem, może być kimś kto mnie porwie, zaczaruje swą historią, a może nawet wpłynie na moje życie. w końcu sprawa rozwiązuje się sama - obiekt naszych potajemnych rozmyślań znika z pola widzenia. Jednakże ów blask jego oczu tak mocno odciska ślad w mej pamięci, że już pierwszej nocy po tym spotkaniu śni mi się. nie tyle on, co same oczy; próbuję wniknąć w historię w nich opisaną lecz bezskutecznie budzę się. Wracam do nich przez kilka wieczorów, aż pochłonięty codziennością zapomnę ich blask, do czasu kiedy spotkam inne, lecz tak samo urzekające. 


czego szukamy w cudzych oczach? Czy tak naprawdę szukamy innych, czy może próbujemy odnaleźć siebie? może poznając cudze historie znajdujemy przypadkiem rozwiązanie własnych spraw? Nam przecież także zdarza się chodzić z takimi smutnymi oczami. maskujemy nasze nastroje dość skutecznie - tak przynajmniej nam się zdaje, tymczasem ci, którzy nas znają lepiej - mimo naszych zaprzeczeń - i tak szybko odkrywają, że coś jest na rzeczy.
Spoglądam więc w oczy, zaglądam w ich głębię. czym prędzej odchodzę jednak od lustra - sama świadomość wystarcza, widok można sobie już podarować. I znowu załączam muzykę, która pozwala zagłębić się w siebie i tajemnicę mych oczu. dzięki niej tajemnica ta znów przez pewien czas będzie mogła pozostać tylko moją. Tak jak pozostała tajemnicą tego chłopaka z białymi słuchawkami na uszach. swoją drogą ciekawe czego słuchał.



 

Blogger news

Blogroll

About

filozoficzny © 2012 | Template By Jasriman Sukri