Dobry dzień sobie był. Dla poprawienia humory swego fryzjera odwiedziłem, powoli już chyba mnie zapamiętuje. Pytał, czy tak jak ostatnio nożyczkami ma ciąć? A robił to dość długo, subtelnie i miło. Gęba mi się uśmiechała, radowała, promieniowała. Ale wieczorem, to znaczy teraz znów niespodziewanie dopadła mnie zazdrość psa ogrodnika, który sam nie mogąc i innym dać nie chce.
O żesz kurwa mać jebany chuj.
Musiałem sobie zakląć, lepsze to niż mówienie, żeby go szlag trafił. A to też i owszem się pomyślało przez chwilę.
I do kurwy nędzy czemu mi nie przechodzi?
Ze mną jest ok., wszystko w porządku. Chwilami mam takie napady, naprawdę tylko chwilami.
Ale wkurwia mnie, denerwuje, boli i wszystko co złe zarazem. Nie wiem. Nie potrafię tego zaakceptować, nie potrafię zrozumieć, nie dociera do mnie. Że też taki głupi jestem. Przecież wiem, jak życie wygląda, wiem, że – gówno nic nie wiem.
Kurwa kurwa kurwa kurwa.
Znowu muszę sobie pokląć, wykrzyczeć wewnętrznie.
Długo jeszcze tak będzie?
Dziś wieczorem pewnie znów będę w myślach sprowadzał wszystkie możliwe kataklizmy na jedno z polskich miast.
Wyje teraz do księżyca bo to mi pozostaje.
I jeszcze raz kurwa mać, pieprzone emocje i uczucia – popieprzone.